Na wstępie chciałabym przeprosić, za brak postów ostatnio. Opuściła mnie wena :(
_________________________________________________________________________________
Kyle walczy z przeciwnikiem o wiele większym od siebie. Uciekinierzy zbierają się, kierują się w stronę strumyka. Chwytam kamień, który akurat leżał obok mnie i ciskam nim mężczyznę, który chciał zabić mi brata. Traci przytomność. Biegnę. Jak najdalej. Słyszę za mną głos:
- Nie uciekniecie mi tak łatwo! - To dowódca - jeszcze was zniszczę!
Mam ochotę odpowiedzieć jakąś ripostę i odwracam głowę. Widzę nóż. Leci w moim kierunku, ale nie mam wątpliwości, że chybi. Nie mylę się.
Słyszę jednak krzyk. Ktoś przede mną pada na ziemię. To Kyle. Katrina chwyta go pod ramię i odciąga na bok. Odwracam się. Przeciwnicy nie kontynuują pościgu. To dziwne. Sięgam do torby i wyjmuję bandaże. Chłopak ma rozcięty bok i nóż wbity w rękę.
- Masz lekarstwo na rany? - Kati stara się zachować zimną krew.
- Aż takimi środkami nie dysponuję - odpowiadam.
- A masz cokolwiek?
- Maść na wszystko od Starej Mary.
- Dawaj!
Nóż nie wbił się głęboko. Wyjmuje go. Nakładam galaretowatą substancję na ranę i delikatnie rozprowadzam. Cała ręka natychmiast robi się czerwona. Kati owija bandażem rękę. Bok czymś usztywnia, nie wiem czym. Kyle, mający głowę na moich kolanach, zamyka oczy.
- Nie! - krzyczy siostra - Nie opuszczaj mnie! Dasz radę! Walcz!
Ale chłopak nie jest wstanie tego powstrzymać. Katrina przeszukuje kieszenie i znajduje małą pastylkę.
- Skoro nie mogę cię przy sobie zatrzymać, to pomogę ci odejść - szepce zalana łzami i wpycha mu znalezisko do ust. To tabletka przeciwbólowa. Płaczę. Nie chcę by odchodził, nie teraz, gdy go tak bardzo potrzebuję.
- Błagam nie odchodź - krzyczę.
Chłopak traci przytomność.
- Tak mi przykro, Anne - mówi Katrina - nie potrafię już nic zrobić.
Nagle Kyle zaczyna kaszleć. Dawka substancji pobudzającej sprawiła, że komórki przestały obumierać. Pyta się, czemu tak nad nim klęczymy. Nie czas na tłumaczenie. Razem robimy nosze. Ładujemy chłopaka i niesiemy na zmianę, ktoś silny z kimś słabym. Maszerujemy długo, nie wiem jak długo. Noc nastała bardzo szybko, a my nie planujemy postoju.
Dochodzimy na skraj lasu. Zaczynałam powątpiewać w istnienie tego miejsca. Przed nami wielkie góry. Teren gdzie łatwo będzie nas wypatrzyć. Zostajemy tutaj. Podbiega do mnie Clarris i pokazuje piąstkę, krzycząc: "Patrz, co znalazłam!". Daje mi do ręki garstkę jagód. W ostatnim momencie powstrzymuję siostrzyczkę, od ich spróbowania.
- Zostaw! Są trujące!
Rzeczywiście. Rzucam jedną wiewiórce. Ona je, przełyka i pada trupem. Clarris i Katrina idą nazbierać ich troszkę. A ja patrzę w niebo.
Błysk! Las zaczyna się palić. Musimy uciekać w góry. Tam, gdzie na pewno nas znajdą.
Fajne, ale zmień proszę czcionkę tekstu, bo troszkę razi w oczy i nie da się nic przeczytać czasem :)
OdpowiedzUsuńcarlyyy-m.blogspot.com
Zmienić kolor, czy tylko czcionkę? Zależy mi na waszych opiniach :)
UsuńWszystko super. Piszesz świetnie, ale zmieniłabym kolor tłana jaśniejszy. Zrobisz jak uważasz.
OdpowiedzUsuńDzięki za radę. Razem z kumpelą ciągle kombinujemy, jak to upiększyć :)
UsuńFajny rozdział. Pełen emocji. Czekam na nn. Na pewno będę tu częściej wpadać.
OdpowiedzUsuńZapraszam do mnie. Bardzo liczę na komentarz.
http://give-me-your-heart-and-your-soul.blogspot.com/2014/04/rozdzia-3.html?m=1
Świetnie piszesz! :) Czekam na następny rozdział:)
OdpowiedzUsuńBardzo mi zależy na Twojej opinie, więc proszę zajrzy do mnie i również mam nadzieję, że pozostawisz po sobie komentarz: http://nobody-compares-to-you6.blogspot.com:)x Pozdrawiam!