środa, 16 kwietnia 2014

Rozdział 5

Na wstępie chciałabym przeprosić, za brak postów ostatnio. Opuściła mnie wena :(
_________________________________________________________________________________

   Kyle walczy z przeciwnikiem o wiele większym od siebie. Uciekinierzy zbierają się, kierują się w stronę strumyka. Chwytam kamień, który akurat leżał obok mnie i ciskam nim mężczyznę, który chciał zabić mi brata. Traci przytomność. Biegnę. Jak najdalej. Słyszę za mną głos:
   - Nie uciekniecie mi tak łatwo! - To dowódca - jeszcze was zniszczę!
Mam ochotę odpowiedzieć jakąś ripostę i odwracam głowę. Widzę nóż. Leci w moim kierunku, ale nie mam wątpliwości, że chybi. Nie mylę się.
   Słyszę jednak krzyk. Ktoś przede mną pada na ziemię. To Kyle. Katrina chwyta go pod ramię i odciąga na bok. Odwracam się. Przeciwnicy nie kontynuują pościgu. To dziwne. Sięgam do torby i wyjmuję bandaże. Chłopak ma rozcięty bok i nóż wbity w rękę.
   - Masz lekarstwo na rany? - Kati stara się zachować zimną krew.
   - Aż takimi środkami nie dysponuję - odpowiadam.
   - A masz cokolwiek?
   - Maść na wszystko od Starej Mary.
   - Dawaj!
Nóż nie wbił się głęboko. Wyjmuje go. Nakładam galaretowatą substancję na ranę i delikatnie rozprowadzam. Cała ręka natychmiast robi się czerwona. Kati owija bandażem rękę. Bok czymś usztywnia, nie wiem czym. Kyle, mający głowę na moich kolanach, zamyka oczy.
   - Nie! - krzyczy siostra - Nie opuszczaj mnie! Dasz radę! Walcz!
Ale chłopak nie jest wstanie tego powstrzymać. Katrina przeszukuje kieszenie i znajduje małą pastylkę.
   - Skoro nie mogę cię przy sobie zatrzymać, to pomogę ci odejść - szepce zalana łzami i wpycha mu znalezisko do ust. To tabletka przeciwbólowa. Płaczę. Nie chcę by odchodził, nie teraz, gdy go tak bardzo potrzebuję.
   - Błagam nie odchodź - krzyczę.
Chłopak traci przytomność.
   - Tak mi przykro, Anne - mówi Katrina - nie potrafię już nic zrobić.
   Nagle Kyle zaczyna kaszleć. Dawka substancji pobudzającej sprawiła, że komórki przestały obumierać. Pyta się, czemu tak nad nim klęczymy. Nie czas na tłumaczenie. Razem robimy nosze. Ładujemy chłopaka i niesiemy na zmianę, ktoś silny z kimś słabym. Maszerujemy długo, nie wiem jak długo. Noc nastała bardzo szybko, a my nie planujemy postoju.
   Dochodzimy na skraj lasu. Zaczynałam powątpiewać w istnienie tego miejsca. Przed nami wielkie góry. Teren gdzie łatwo będzie nas wypatrzyć. Zostajemy tutaj. Podbiega do mnie Clarris i pokazuje piąstkę, krzycząc: "Patrz, co znalazłam!". Daje mi do ręki garstkę jagód. W ostatnim momencie powstrzymuję siostrzyczkę, od ich spróbowania.
   - Zostaw! Są trujące!
Rzeczywiście. Rzucam jedną wiewiórce. Ona je, przełyka i pada trupem. Clarris i Katrina idą nazbierać ich troszkę. A ja patrzę w niebo.
   Błysk! Las zaczyna się palić. Musimy uciekać w góry. Tam, gdzie na pewno nas znajdą.

środa, 9 kwietnia 2014

Rozdział 4

   Czuję na mnie przerażone spojrzenie Katriny. Pokazuję kolejny znak, który ma zmusić ich do zachowania spokoju.
   - Nie każ mi próbować! - Mężczyzna wyraźnie mnie prowokuję.
   - Nie mam zamiaru. Czego pan chce? - na pewno go obraziłam brakiem kultury.
   - Dobrze wiesz. Złaź na dół.
   - Nie widzę sensu. I tak mnie nie zabijecie, a jedynie pojmać i pewnie torturować, jak znam życie.
   - Jak się o tym dowiedziałaś?
   - Bo gdybyście chcieli się mnie po prostu pozbyć, podpalilibyście las i spłonęła bym żywcem.
Na dole słyszę szepty na mój temat. Orientuje się, że nie wiedzą nic o Kati i reszcie. Odwracam się i widzę, że siostra macha nadgarstkami. Najwyraźniej zaczęli traktować mnie jak przywódcę. Chcą wyjść z ukrycia i mnie bronić. Lekko kiwam głową.
   - Dalej złaź! - słyszę z dołu.
   - Co ona wam zrobiła? - Kyle zaczyna dyskusję.
   - To nasze prywatne porachunki.
   - Jest tylko małą dziewczynką! - Kati mnie poniża.
   - I co z tego. Zawiniła, więc teraz dostanie karę. - Odbezpiecza pistolet.
   - Hahaha, ale żeśmy się uśmiali - kolejni ludzie coraz bardziej denerwują strażników. Nie powinni tego robić.
   Mężczyzna nie wytrzymuje. Zauważa Clarrisę na drzewie po mojej lewej. Ośmiolatka płacze wtulona w gałęzie. Biedulka! Co ona musi przeżywać! A teraz jest o krok od śmierci. Jeden mały błąd z mojej strony i nie zobaczę siostry do końca życia. Olśniło mnie!
   - Chce się pan dowiedzieć, co u mojego ojca? - Zabieram głos.
   - No ja właśnie w tej sprawie.
   - Aha więc chodzi o publiczne "rozstrzelanie"? To w którym nagle porywacie osobę, którą kochałam nad życie? To, którego ja byłam świadkiem? I wy, naiwni, myśleliście, że zapomnę?
Patrzę po uciekinierach. Wszyscy patrzą na mnie z przerażeniem. Macham nadgarstkiem i wszyscy celują do strażników tym, co mają. Mamy przewagę liczebną.
   - Mam zacząć, tak? - Dowódca strażników ma cięty język. Zbyt cięty.
   - Teraz pan przegiął! - Kyle, ty idioto, co ty wyrabiasz?! Chłopak rzuca nóż w jednego strażnika. Za późno. Przelała się krew i strażnik runął na ziemię z rozciętą nogą. Muszę być szybka! Strzała przebija na wylot dłoń, w której dowódca zacisnął pistolet i wbija się w brzuch mężczyzny, stojącego tuż za nim. Rozpoczęła się krwawa jatka. Strzała, oszczep, nóż i nabój. To wszystko co chwilę przelatywało mi przed oczyma. Ale widzę tylko jedno. Krew.
   Słyszę krzyk. To znajomy krzyk bólu, którego nienawidzę słyszeć. Clarris! Skaczę z drzewa na drzewo. Adrenalina uderzyła tak mocno, jak nigdy. Chwytam ją. Ma dziurę w ramieniu. Nim nabój ją trafił, musiał otrzeć się o wiele liści i gałęzi, bo rana nie jest głęboka. Wyjmuję kawałek metalu i obwiązuję jej rękę bandażem z torby. Patrzę w dół. Głównie walczą ci starsi. Ja tez powinnam. Chcę zabić dowódcę, tak jak on ponoć zabił mojego ojca na placu. Schodzę na dół i dobijam umierających.
   - Uciekaj! - To głos Kati - uciekaj, słyszysz?!
   - Nie mogę! - odpowiadam i kopię w skroń jednego z przeciwników.
   - Anne, nie damy rady! - Niestety ma rację. Oddaję strzał do mężczyzny, który chciał wtopić jakiś nożyk w brzuch siostry.
  - Bierz Clarrisę! Zwiewamy.

sobota, 5 kwietnia 2014

Rozdział 3

   Na pewno są to oczy należące do zwierzęcia. To oczy z pewnością ludzkie. Ktoś czai się w pobliżu. Pytanie tylko, jak długo? Co wie? Czego chce?
   Szarpię Kyle'a. On też to widzi. Aby zbić człowieka z tropu, udaję, że uczę chłopaka strzelać z łuku. Oczy znikają. Pokazuję mu jak celować, a on strzela prosto w krzak. Słychać krzyk. Podbiegamy. Nie wiem, kto to. Wiem tylko, że jest na granicy między życiem i śmiercią. Strzała przebiła serce na wylot. Mówi tylko jedno słowo: "Uciekajcie". Działam instynktownie. Kyle upycha swój plecak zwierzętami, kiedy ja budzę Katrinę i resztę. Zbieramy się jak najciszej i jak najszybciej.
   Nie wiem, co stanie się z resztą. Postanawiam też obudzić parę osób, które są w stanie pomóc nam przetrwać. Część jednak stawia opór. Mówię im, że albo idą, albo zajmują się prawie dwusetką biedaków, którzy nie mają szans na cokolwiek innego niż śmierć. Kilkoro nie chce się ruszyć mimo wszystko, więc zostawiam ich w spokoju. I tak powstała grupa 24 osób, którą nazwałam "Uciekinierami".
   Tak więc biegniemy. Uciekamy jak najdalej stąd. Nagle ciszę przerywa krzyk. Mam ochotę zawrócić i pomóc, ale Kyle mnie powstrzymuje. Mówi, że już za późno. Przerażona ruszam w dalszą drogę i rozmyślam, co robić. Gonią nas. Musi być ich dużo, skoro atakują taką grupę. Nas też mogą dogonić. Nagle wpadam do jakieś dziury. Dlaczego jej nie zauważyłam? Chwila moment! To nie byle jaka dziura, a dokładnie wymierzony kwadrat i wyraźny ślad po użyciu łopaty. Wszystko świeże. Gdzieś blisko musi być jakaś cywilizacja. Dzielę się spostrzeżeniami z resztą. 2 lata starszy ode mnie Jack mówi, że tyko to sobie ubzurałam. Może...
   Trzeba biec dalej, ale energii nam brakuje. Jemy po jednym z upieczonych ptaków na czwórkę. Posiłek słaby, szczególnie, że już prawie sześć godzin biegamy z pustymi żołądkami. Dopiero teraz zorientowałam się, że ciągle biegniemy w tym samym kierunku. Żeby ich zmylić biegniemy w prawo. Wspinamy się na drzewa. Obserwujemy to, co się dzieje na polanie pod nami, a dzieje się sporo. Duża grupa ludzi w białych mundurach rozgląda się i rozmawia:
   - Jesteś pewien, że tu pobiegli? - pyta jeden z nich.
   - Tak - odpowiada drugi - ale tu urywa się ślad.
   - To nie możliwe, żeby nagle wyparowali - rzuca kolejny.
   - Ona nie może nam uciec.
   - Racja!
   - Tylko ona widziała to, co się wtedy stało.
Mam pewność, że mówią o mnie. Mrugam porozumiewawczo do Kati, a ona do Kyle'a. Patrzę jak po drodze umówiony sygnał, przeskakuje od osoby, do osoby. Spoglądam w dół i moje oczy spotykają się z oczami dowódcy.
   - Cześć, skarbie - zaczyna - może do nas zejdziesz.
   - Niby po co? - pytam prowokująco - Żebyście mogli mnie zestrzelić? Jakbyś się postarasz to z dołu też trafisz. Chyba, że ja będę pierwsza.
   Naciągam strzałę na cięciwę, gotowa do strzału. Mężczyzna celuje we mnie z pistoletu.

piątek, 4 kwietnia 2014

Rozdział 2

   Jesteśmy już daleko od domu. Od prawie 10 kilometrów biegniemy, a raczej oni biegną, a ja jestem niesiona, mimo, że z kostką na prawdę nic nie jest. Ponieważ wszyscy twierdzą zgodnym głosem, że na dowódcę jestem za młoda, tym zajmie się Kati. Kyle, obecnie głowa naszej rodziny, który akurat mnie niósł, stawia nie na ziemi i mówi, że dalej idę sama. To nie moja wina, że Katrina jest najodpowiedzialniejsza z nas wszystkich.
   Po kolejnym kilometrze, zaczynam wierzyć, że ból ustąpił tylko na chwilę. Proszę siostrę o zarządzenie przerwy. I tak siedzimy na trawie i jemy jabłka z pobliskich jabłoni. Kyle wchodzi na drzewo.
   - Pusto. Nie gonią nas - informuje - a przynajmniej nie z góry.
   - Chyba tu zostaniemy - zastanawia się na głos Kati.
   - Nie ma opcji - korzystam z mojej dużej wiedzy o przetrwaniu w lesie - jedzenia nie starczy dla wszystkich nawet na kilka dni. Ilu nas jest?
   - Koło dwustu, tak na oko. Tak, czy siak, tu przenocujemy - siostra rozdaje nam zadania - Anne i ja pójdziemy zapolować na coś do jedzenia i poszukamy wody.
   - Idę z wami - Kyle jak widać nie chce czuć się zbędny - wziąłem nóż.
   - Ok, idziemy - stwierdzam i wyjmuję mały, podręczny łuk z torby, a siostrze daję jednen z moich nożyków. Ruszamy na łowy.
   Jak to ze mną bywa, jako pierwsza strzelam do królika. Kati natomiast znalazła rzeczkę. Biorę buteleczkę i napełniam cieczą, dolewam kilka kropel jodyny. Kyle zabija dwie wiewiórki i jest z siebie dumny. Stwierdza, że zastawi jakąś pułapkę. Przez pół godziny męczy się z kawałkiem liny. Cały czas chwaląc się wiewiórkami przed siostrą, nie zauważa kiedy lekko się oddalam.
   Kiedy nie słyszę już ich głosów, oddycham leśnym powietrzem i naciągam strzałę na cięciwę. Strzał, dwa, trzy, może więcej, straciłam rachubę czasu. Zajęłam się tym, nie zwracam uwagi na nic. Nagle słyszę nawoływanie brata, które odstrasza ptaka, na którego się czaję. Wściekła idę w ich stronę i pokazuję moje zdobycze. Duży stos królików, wiewiórek i najróżniejszych ptaków zbija ich z tropu. Oni przez 2 godziny złapali królika i dwie wiewiórki, a ja w piętnaście minut zaopatrzyłam w żywność połowę uciekinierów. Na śniadanie powinno wystarczyć.Wracamy do obozowiska. Wtulam się w ciało siostry i zasypiam.
   Budzę się skoro świt. Wszyscy śpią, wszyscy oprócz Kyle'a który patroszy jedną z moich wiewiórek. Podchodzę do niego, a on odwraca się w moją stronę. Pyta się, gdzie się tego nauczyłam. Pytanie trochę mnie dziwi. No przecież! On niczego nie wie! Myśli, że moje zniknięcia to po prostu wyprawy na targ, czy wycieczki ze znajomymi! Teraz nie ma sensu tego ukrywać, więc mówię mu całą prawdę. Chłopak nie potrafi mi uwierzyć. Mała trzynastolatka, sama w lesie, i to jeszcze sama zaopatruje się w pożywienie. On nigdy nie ucieka, nie czuje takiej potrzeby, nie wie jak to jest.
   Rozpalam ogniska. Wyliczyłam, że potrzebne będzie ich ze dwadzieścia. Jest nas zdecydowanie za dużo. Musimy się rozdzielić. Ale jak im to powiedzieć. Ludzie nie potrafią sami przetrwać, będą potrzebować myśliwych, a tylko nasza trójka coś z tego potrafi. Nie chce nas dzielić. Jest tylko jedna opcja, by pozostać razem, ale i dać nam szansę na przeżycie. To co zrobię będzie okrutne, ale nie mam wyjścia. Muszę uciec z najlepszymi z obozowiska.
   I wtedy w krzakach widzę wielkie zielone oczy.

środa, 2 kwietnia 2014

Rozdział 1

   - Anne, Anne, obudź się - głos w mojej głowie staje się coraz głośniejszy - Anne, Anne dalej, wstawaj - ale ja nie chcę wstawać - Anne, Anne, szybko - mimowolnie otwieram oczy. Przede mną stoi moja siostra, Kati. Ma 17 lat i brązowe włosy.
   - Anne! - Krzyczy
   - Już wstaję! - Odpowiadam
   - Szybciej! - Pogania mnie
   - O co ci chodzi?
   - Dalej! Uciekaj!
   - Stój, Kati! Wyjaśnij mi!
   - Zaraz nas zbombardują! Jeśli się nie ruszymy to zostaną po nas tylko szczątki!
   Ubieram się i chwytam moją torbę, przygotowaną jak zawsze na wszystko. Biegnę za siostrą. Przed domem stoi już moja matka i reszta rodzeństwa. Gdzie uciec? Całe miasto zaraz stanie w płomieniach. Jest jedno miejsce, które może być bezpieczne, a przynajmniej bezpieczniejsze niż sterczenie w domach. Moja kryjówka. Miejsce, o którym nikt nie wie. Miejsce, do którego często uciekam. Miejsce, dzięki któremu mogę pomóc w wyżywieniu rodziny.
   Las.
   Chwytam Kati za rękę i ciągnę w stronę bocznej uliczki. Zrozumiała. Ponagla resztę i krzyczy do innych mieszkańców. Duża grupa ludzi biegnie za mną i liczy na to, że odciągnę ich od śmierci.
   Już prawie jesteśmy. Metry dzielą mnie od studzienki kanalizacyjnej. Skaczę i pomagam zejść ludziom. Każę Kati poprowadzić ich do końca tunelu. Ruszyła. Kolejni wchodzą do moich małych podziemi.
   - Anne! - słyszę głos w głębi tunelu - gdzie dalej?
Muszę tam pobiec. Jak to dobrze, że dwie noce temu zostawiłam tu deskorolkę. Wskakuję i pędzę wzdłuż tłumu. Mijam matkę. Zatrzymuje mnie. Mówi, że chce pomóc.
   - Biegnij na tyły! Pomagaj innym! - krzyczę z oddali i jadę dalej.
   Dojeżdżam do Kati.
   - Co dalej? - pyta
   - Za mną.
Prowadzę nas do wyjścia wijącymi się tunelami. Wychodzimy na otwartej polanie. Przed nami stoi płot, który odgradza nasze miasto od reszty świata. Powinien zawsze być pod napięciem, ale zazwyczaj jest nie groźny. Tym razem chyba ktoś pomyślał o ewentualnej ucieczce mieszkańców i postawił przed nami barierę nie do przejścia. Słyszę ciche bzyczenie. Za 5 minut nic z nas nie zostanie. Trzeba działać. Kolejni ludzie wychodzą z tunelu. Wiem! Proszę Kati, żeby mnie podniosła. Sięgam do gałęzi. Linę z mojej torby zawiązuję na konarze i skaczę na ziemię po drugiej stronie płotu. Nagle czuję ból w kostce, chyba jest skręcona.
   Nie ma czasu! Zahaczam końcówkę liny o korzenie wystające z ziemi. Kati już wie o co chodzi. Wspina się na szczyt drzewa i pomaga wspiąć się innym ludziom. Ktoś opatruje mi nogę i niesie mnie na ramieniu. Ludzie zsuwają się po linie i biegną do lasu.
   Jestem już bezpieczna. Całe rodzeństwo też. Nagle nadleciał samolot. Goni nas. Słyszę wybuch. Daleko w tyle, przy studzience pojawia się ogień. "Mamo!"- nawołuję, powtarzam to słowo. Kati podbiega, przytula się do mnie. Zaczynam płakać. To nie może być prawda.
   -Chodź Anne, już pora - mówi.
Idę. Nie ma sensu dłużej płakać. Jej już nie zobaczę, tak samo jak ojca. Najpierw zabrali mi jego, a teraz ją. Zostaliśmy sami.
   Musimy uciekać.