poniedziałek, 7 lipca 2014

Rozdział 7

Jestem. Znów długo mnie nie było. Przepraszam, ale mam wreszcie wakacje i będę obowiązkowa.



   Otwieram oczy. Wiem, co zrobię. Przeciągam się. Jest jeszcze ciemno. Wartę objęli Jackob i Toby. Gadają o czymś. Zresztą nie ważne. Mam plan. Plan, jak zapomnieć i jak nas uwolnić. Plan, jak uciec.
   - Toby! Jackob! - mówię, gdy stoję za ich plecami - Chcę przejąć wartę.
   - Sama?! - słyszę w odpowiedzi.
   - Nie, obudzę Mike'a - odrzekam spokojnie.
   - Lepiej obudź Katrinę - proponuje Toby.
   - Zwariowałeś?! - wykrzykuje, lecz na tyle cicho by nikogo nie zbudzić Jackob - Stała dziś dwa razy! Lepiej Tony. I tak miałaś z nią stać.
   - Czyli ona też ma stać dwa razy? - oburza się Toby.
   Chłopacy zaczynają się kłócić, a ja odchodzę i budzę Mike'a.
   - Co... Co jest...? - pyta zaspany.
   - Zmiana warty - odrzekam oschle.
   - Już?! Miałem stać od wschodu słońca do wymarszu!
   - Zmiana planów. Stoisz teraz. Ze mną. Chodź.
   Gdy jesteśmy już blisko wpada mi w ucho kłótnia wartowników:
   - A wiesz, co jest najgorsze? To, że Clarissa i Elizabeth nie muszą stać.
   - Dokładnie! Równouprawnienie!
   - A nie, że my harujemy w pocie czoła całą noc.
   - I w ogóle, dlaczego Kati stanęła zamiast Anne? To bez sensu...
   - Ta... Zniszczyła cały harmonogram.
   - Mówiliście coś? - przerywam - Powinniście pójść spać - dodaję.
   Gdy jestem pewna, że zasnęli, wpatruję się ciemność.
   - Zapomnij - mówię do mojego współwartownika.
   - O czym?
   - O wczoraj.
   - O pocałunku?
   - O pocałunku.
   - Dlaczego?
   - Czasem ludzie robią głupstwa nie koniecznie wiedząc dlaczego.
   - To było głupstwo?
   - Zawsze byliśmy rywalami. Pamiętasz? Zawsze. Wpierw przyjacielsko, potem wrogo. Taka kolej rzeczy. Dlaczego niby miałabym nagle zmienić zdanie o tobie i się zakochać.
   - Hm... No nie wiem.
   - Widzisz... Ja też nie.
   - Czyli to nic nie znaczyło?
   - Nie.
   - A jednak mnie pocałowałaś...
   - Dla zabawy. Zapomnij, jasne? Zapomnij.
   - Jasne, nie ma sprawy.
   Przez resztę warty milczymy. Gdy świta, budzę resztę obozu. Stoję nad Clarissą i nagle ktoś dotyka mojego ramienia.
   - Dzień dobry! Dobrze się dzisiaj spało?- to dowódca strażników.
   - Dla pana informacji, przez ostatnie dwie godziny stałam na warcie, więc jestem troszkę niewyspana, a tak to okay.
   - Nie strzelisz do mnie z łuku? Nie dźgniesz mnie nożem w udo?
   Mężczyzna chwyta mnie za nadgarstek. Musiał poczuć, jak go wyjmowałam. Wyjmuje mi broń. To dobra okazja to wyślizgnięcia się, ale na pewno mnie złapią. Ale warto zaryzykować.
   Wyślizguję się z uchwytu i biegnę do ściany jaskini. Odwracam się. Widzę resztę uciekinierów związanych linami. Wszystkich prócz Tony, Toby'ego i Mike'a. Wiedziałam. Zdrajcy. Oprócz nich widzę jeszcze ze czterdziestu strażników tamujących wyjście z jaskini. Nie zwieję. Nie ma szans.
   - To bez sensu. Poddaj się, bo wydam rozkaz ostrzału.
   - Nie zabijecie mnie. Jestem wam potrzebna.
   - Ciebie nie - dowódca pstryka palcami - Ale ich tak. - trzech strażników chwyta bliźniaków i Mike'a i przykładają im pistolety do skroni.
   - Obiecaliście, że będziemy wolni! - wydziera się Mike.
   - Może ich pan zabić - W czach jedenastolatka, którego właśnie zakneblowano widzę przerażenie. -  I tak powinnam ich zabić za zdradę.
   - Dajcie tu tą małą - mężczyzna pokazuje Clarissę.
   - Już raz pan do niej celował. Śmiem przypomnieć, że pan spudłował.
   - Dobra, to dajcie jego.
Nie, nie, nie! Tylko nie Kyle!
   - Raz go prawie zabiłem, mogę spróbować po raz drugi.
Nagle przychodzi mi do głowy genialna myśl.
   - Nie zabije go pan. W przeciwnym razie zabiłby pan ich wszystkich wchodząc.
   - Dość tego! Brać ją.
   - Stop! - zatrzymuję oddział. - Weźcie mnie. Nie będę się stawiać. Poddaję się. Jeżeli mam zostać pojmana to chociaż z klasą.
   - Dobrze. Nie ma problemu.
   Zawiązują mnie najwolniej jak potrafią, a przynajmniej tak mnie się wydaje. Powoli, lecz bardzo mocno związują nadgarstki, potem nogi w kostkach, aż wreszcie w ramionach i udach.
   - Mogę coś jeszcze ci zrobić? - pyta zadowolony ze swojej roboty mężczyzna.
   - Jasne, proszę się nie krępować - staram się zachować poczucie humoru.
   Strażnik podchodzi do mnie i podwija mi koszulkę na plecach. Pisze markerem wielkie "M" i sięga do kieszeni. Wyjmuje małe pudełeczko z dwoma wystającymi płytkami. Paralizator. Przykłada mi go dokładnie na środku litery "M".
   A potem widzę ciemność.

1 komentarz:

  1. Moje gratulacje! Zostałaś nominowana do Libster Award!
    Więcej informacji znajdziesz na: http://demonica-clary-i-nefilim.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń